Akt III, Scena VI
- SZPITAL WARYJATÓW
- Widać klatki, w których siedzą łańcuchami powiązani waryjaci, niektórzy chodzą wolno. – Kordian leży na łóżku w gorączce. Dozorca szpitalu. – Doktor obcy.
DOZORCA
do Doktora
- Wać pan przyszedłeś zwiedzić szpital waryjatów?
DOKTOR
- Oto jest pozwolenie.
Daje dukata.
DOZORCA
- Z podpisem dukatów...
- Wolno panu, gdzie zechcesz, zazierać do klatek,
- Tu waryjaci, daléj sala waryjatek...
- Cały szpital rozłożę jak zegar po sztuce...
- Pan zapewne w medycznéj ćwiczysz się nauce?
DOKTOR
- Tak.
DOZORCA
- Jakież systemata pan doktor zachwala?
DOKTOR
- Macanie głów...
DOZORCA
- Rozumiem, to systemat Galla.
DOKTOR
- Tak.
DOZORCA
- Ciekawość mię bierze, czy się pan przekona
- Z głów, która tutaj głowa najostrzéj szalona?
DOKTOR
- O! ja odgadnę z twarzy sądem Lawatera.
wskazując na Kordiana
- Ot – ta...
DOZORCA
- Wzrok Eskulapa niedobrze przeziera,
- Ten młodzieniec wszedł tutaj, bo cessarz osądził,
- Że musi być szalony – lecz cessarz pobłądził.
- Ten młody ma gorączkę, lecz rozsądek zdrowy,
- Zdrowszy niż twój, doktorze, niż mój nawet.
DOKTOR
- Nawet?
DOZORCA
- Ha! obraziłem ciebie, paluszku Gallowy!
- Chciałbyś mi ostrém słówkiem odpalić wet za wet,
- I abyś dowiódł, że ten młody pstro ma w głowie,
- Może dowiedziesz, żem ja szalony?
DOKTOR
- Któż to wie?...
- Pozwól mi pan zapalić cygaro hawańskie...
DOZORCA
- Nie mam ognia.
rzucając dukat
- Do kroćset! dukat dłoń mi piecze.
DOKTOR
podejmuje dukat i zapala przy nim cygaro – potem go oddaje dozorcy...
- Dziękuję.
DOZORCA
- O! na Boga, to sztuki szatańskie!
DOKTOR
- Tak ci się to wydało, rozumny człowiecze,
- Patrz, dukat zimny jak lód, pali, bo czerwony.
DOZORCA
- Czy mi się zdało? czym ja doprawdy szalony?
- Niech mię Najświętsza Panna w swéj opiece trzyma!
DOKTOR
- Nie patrz nigdy na dukat rozsądku oczyma,
- Dukat jest elementem, żywiołem...
DOZORCA
- Prawdziwie!
- Odejść muszę, gdy słucham, rozum sobie krzywię.
Dozorca odchodzi.
DOKTOR
- Wypędziłem go przecie, jutro oszaleje
- Myśląc o tym dukacie; teraz mam nadzieję,
- Że sam na sam z szalonym pogadam młodzieńcem.
Siada na łóżku Kordiana.
KORDIAN
- Ktoś ty jest? brat mój? krewny?
DOKTOR
- Jestem zapaleńcem.
KORDIAN
- Musiałeś się więc chyba urodzić dziś rano?
- Wszyscy dotąd mówili, żem jeden na świecie.
DOKTOR
- Ciebie znali, mnie jeszcze dotąd nie poznano,
- Siedziałem sobie cicho zamknięty w sztylecie.
KORDIAN
- Daj mi pić... mam gorączkę... słów twych nie rozumiem.
DOKTOR
- Natęż uwagę... jasno tłómaczyć się umiem,
- Ale natęż uwagę mocno! mocno! mocno!
KORDIAN
- Natężyłem... Znam ciebie...
DOKTOR
- W godzinę północną
- Wychodziłem z sypialnéj cessarza komnaty.
KORDIAN
- Cóż tam robiłeś?
DOKTOR
- Ha! nic, polewałem kwiaty...
KORDIAN
- Co? owe drzewa pełne uszu, bez języków...
DOKTOR
- Tak, to klony... a inne rosną w liść krzyżyków
- Jak gwoździki maltańskie; inne jako trzciny
- Pełne kolan i puste, a cessarza syny
- Na pustych kolankowych trzcinach grać się uczą.
KORDIAN
- Czemu twoje wyrazy tak brzęczą i huczą?
- Gadaj ciszéj... czy jakiéj nie umiesz modlitwy?
DOKTOR
- Umiem jedną, co ludzi popycha do bitwy.
KORDIAN
- Nie chcę... za głośna będzie, a może bezbożna?
DOKTOR
- To modlitwa turecka, jak księżyc dwurożna,
- Jednym rogiem zabija wroga, drugim siebie...
KORDIAN
- Wszak potrzeba bić wrogów?
DOKTOR
- Wiem o téj potrzebie...
- Naród ginie, dlaczego? – aby wieszcz narodu
- Miał treść do poematu, a wieszcz rym odlewał,
- Aby nieliczną iskrę ognia, pośród lodu,
- Z pieśni wygrzebał anioł i w niebie zaspiewał.
- Widzisz, jak cenię wieszczów gromowładne plemię.
KORDIAN
- Nie – to nie tak... inaczéj... idź z nieba na ziemię.
DOKTOR
- Rozumiem. Hymn anioła w wieszcza się przelewa,
- Zaśpiewał – naród ginie, bo poeta spiewa.
KORDIAN
- Głupiś! Mów co ze starych testamentów księgi.
DOKTOR
- Faraon kiedy stanął na szczycie potęgi,
- Śniło mu się, że siedem wypasionych wołów,
- Siedem chudych pożarło.
KORDIAN
- Nie! to nie tak było...
DOKTOR
- Ale tak jest, zapytaj potomka Mogołów...
KORDIAN
- Mów o czém inném, Pismo święte mię zabiło.
- Czy nie jesteś botanik?...
DOKTOR
- Żądam tajemnicy,
- A zwierzę się, żem wcale nowe odkrył ziele;
- Rośnie na mojém oknie, w rycerskiéj przyłbicy,
- Posiane w stu miast dawnych ostygłym popiele.
- Wkrótce, jak się spodziewam, wyda pączek liczny,
- Jak myśli milijonów... a potém kwiat śliczny,
- Czerwony jak krew ludzi, a potém nasienie
- W strąkach wielkich zawarte, które pękną z trzaskiem
- Jak milijony harmat... Wpadasz w zachwycenie?
- Oczy twe poetycznym zapłonęły blaskiem.
KORDIAN
- Czy ta roślina kwitnie? plemi się...
DOKTOR
- Już wschodzi.
KORDIAN
- Wschodzi dopióro?
DOKTOR
- Tak jest, a że mróz jéj szkodzi,
- Więc ją do czasu garnkiem przykryłem kuchennym.
KORDIAN
- Dręczysz mię – nudzisz – łamiesz – gryziesz –
- Gadaj mi nie o kwiatach. [jestem sennym...
DOKTOR
- Trzy są elementa,
- Które składają rozum, trzy wielkie myślniki.
- Przez nie wytłómaczona jasno Trójca święta.
- Myślnik jedność, urodził wielości liczniki,
- Z nieskończoności starszéj, określność wypływa;
- A związek między niémi, myśl, co porównywa,
- Jest trzecim elementem, z trzech trójca się składa;
- Bez wyobrażeń liczby, wnet jedność upada;
- Bez określności bytu, nieskończoność niknie;
- Więc jedna równa drugiéj jak Ojciec Synowi,
- Względność ich dała życie świętemu Duchowi,
- A wszystkie trzy ideje są trójcą – rozumem.
KORDIAN
- Napełniłeś mi uszy oceanu szumem,
- Mam gorączkę... Człowieku, co prawisz u kata?
DOKTOR
- Wyleczę ciebie... Teraz o stworzeniu świata,
- Czy o stworzeniu ludów... Świat przed ludźmi ginie;
- Ziemia to orzech w chmurnéj zawarty łupinie.
- Bóg przez sześć dni wiekowych stwarzał ziemskie ludy.
- W pierwszym dniu, stworzył państwo modlące się Judy,
- To była ziemia, na niéj wyrosły narody.
- W drugim dniu, porozlewał wschodnich ludów wody,
- W trzecim, jak drzewa greckie wyrosły plemiona;
- W czwartym dniu, zaświeciło z gór Sokrata słońce;
- W piątym, wzleciały orłów rzymiańskich znamiona,
- To były ptaki – a na dnia piątego końce,
- Padła noc wieków średnich, długa, zachmurzona,
- W szóstym człowieka zlepił Bóg... Napoleona.
- Dziś dzień siódmy, Bóg rękę na rękę założył,
- Odpoczywa po pracy, nikogo nie stworzył.
KORDIAN
- Łżesz, podły! Każdy człowiek, który się poświęca
- Za wolność – jest człowiekiem, nowym Boga tworem.
DOKTOR
- Cha! cha! wolność gancarskie koło dziś pokręca,
- Dobrze mówisz, te koło nowym idzie torem,
- Wyda gliniany garnek.
KORDIAN
- Wyda wielkich ludzi!...
DOKTOR
- Widzisz, jak ci się płomień gorączkowy studzi,
- Gadasz wcale do rzeczy...
KORDIAN
- Słuchaj! powiedz szczerze,
- Czy nie widziałeś nigdy człowieka? anioła?
- Co swe cierpienia ludom przynosi w ofierze,
- I gromom spadającym wystawia cel czoła,
- I śmierć za Zbawiciela ponosi przykładem
- Za lud cierpiąc...
DOKTOR
- Ten człowiek szedł tu moim śladem.
- Zawołam go.
Woła dwóch waryjatów, jeden z nich trzyma rozkrzyżowane ręce, drugi jedną rękę podniesioną ma do góry.
- Dwóch widzisz, za lud cierpią oba;
- A jak cierpią, powiedzą; abyś sam ocenił...
do waryjata z rozkrzyżowanymi rękoma
- Bracie! powiedz mi, coś ty za wielka osoba?
- PIERWSZY WARYJAT
- Jam nie osoba, jam się dawno w krzyż zamienił.
- Ja byłem krzyżem w Chrystusa męce,
- Do mnie zmarłego przybili;
- A jam go zamiast ćwieków unosił za ręce,
- Jak małe dziécię, gdy kwili.
- Jestem krzyżem; gdy papiéż daje krzyża drzewo,
- Nie wierzcie! ja mam nogi, rękę prawą, lewą,
- Nic ze mnie nie ubyło, niech kto części liczy...
Smutnie mówi odchodząc.
- Boże! odwróć ode mnie ten kielich goryczy.
DOKTOR
do Kordiana
- Widzisz, on się poświęcił za lud.
KORDIAN
- Zwaryjował!...
DOKTOR
do waryjata z podniesioną ręką
- A ty, czemuś tak ręką w niebo wygórował?...
DRUGI WARYJAT
- Ciszéj mów! nieba sufit lazurowy
- Trzymając na téj dłoni, zasłaniam świat cały.
- Niebo, słońce, księżyc biały,
- Chcą upaść ludziom na głowy;
- Lecz ja stoję pod nieba nachylonym stropem,
- Znużony, tęskny, bezsenny.
- Módlcie się do mnie, jam zbawca codzienny,
- Zasłaniam ludy przed nieba potopem...
- Spijcie, ludzie! dobréj nocy!
Odchodzi.
DOKTOR
- A cóż? to wielki człowiek! za lud się poświęcił!
KORDIAN
- To waryjat!...
DOKTOR
- Bluźnierstwa rzucasz z ustnéj procy!
KORDIAN
- To waryjaty oba! i tyś sam mózg skręcił.
DOKTOR
- A cóż wiesz, że nie jesteś jak ci obłąkani?
- Ty chciałeś zabić widmo, poświęcić się za nic.
- O! złota rybko w kryształowéj bani,
- Tłucz się o twarde brzegi niewidzianych granic;
- Mały kryształ powietrza, w którym pluszczesz skrzelą,
- Jest wszystkiém, a świat cały nicości topielą.
KORDIAN
- Myślę.
DOKTOR
- Więc świat jest myślą twoją.
KORDIAN
- Cierpię.
DOKTOR
- Nie myśl.
KORDIAN
- Nie mogę...
DOKTOR
- Możesz, sposób niemyślenia przemyśl,
- Oszalej, będziesz świętym w Stambule.
KORDIAN
- Szatanie!
- Przyszedłeś tu zabijać duszy mojéj duszę;
- Ostatni skarb wydzierasz, własne przekonanie;
- Ostatni promień gasisz.
DOKTOR
- Glinę boską kruszę...
KORDIAN
- Niechaj Bóg litościwy wyrwie z twéj paszczęki.
Wielki książe Konstanty wpada z żołnierzami i wskazuje na Kordiana.
WIELKI KSIĄŻĘ
- Wziąść go, prowadzić zaraz na śmierć i na męki!
KORDIAN
- To głos ludzi, o! Boże, raczyłeś mię przecie
- Choć śmiercią wyswobodzić od tego człowieka...
Pokazuje na miejsce, z którego Doktor zniknął.
- Gdzież on! gdzież on?
WIELKI KSIĄŻĘ
- Skoro go w mundur ubierzecie...
- Prowadzić na plac Saski...
Wychodzi. KORDIAN
- Gdzież on!
ŻOŁNIERZ
- Książę czeka.