Akt I, Scena I
KORDIAN, młody 15–stoletni chłopiec, leży pod wielką lipą na wiejskim dziedzińcu, GRZEGORZ, stary sługa, nieco opodal czyści broń myśliwską. Z jednéj strony widać dóm wiejski, z drugiéj ogród... za ogrodzeniem dziedzińca staw, pola – i lasy sosnowe.
KORDIAN
zadumany
- Zabił się – młody... Zrazu jakaś trwoga
- Kładła mi w usta potępienie czynu,
- Była to dla mnie posępna przestroga,
- Abym wnet gasił myśli zapalone;
- Dziś gardzę głupią ostrożnością gminu,
- Gardzę przestrogą, zapalam się, płonę,
- Jak kwiat liściami w niebo otwartemi
- Chwytam powietrze, pożeram wrażenia.
- Myśl Boga z tworów wyczytuję ziemi,
- I głazy pytam o iskrę płomienia.
- Ten staw odbite niebo w sobie czuje,
- I myśli nieba błękitem.
- Ta cicha jesień, co drzew trzęsie szczytem,
- Co na drzewach liście truje,
- I różom rozwiewa czoła,
- Podobna do śmierci anioła
- Ciche wyrzekła słowa do drzew: – Gińcie, drzewa !
- Zwiędły – opadły.
- Myśl śmierci z przyrodzenia w duszę się przelewa;
- Posępny, tęskny, pobladły,
- Patrzę na kwiatów skonanie,
- I zdaje mi się, że mię wiatr rozwiewa.
- Cicho. Słyszę po łąkach trzód błędnych wołanie.
- Idą trzody po trawie chrzęszczącéj od szronu,
- I obracają głowy na niebo pobladłe,
- Jakby pytały nieba: Gdzie kwiaty opadłe?
- Gdzie są kwitnące maki po wstęgach zagonu?
- Cicho, odludnie, zimno... Z wiejskiego kościoła
- Dzwon wieczornych pacierzy, dźwiękiem szklannym bije.
- Ze skrzepłych traw modlitwy żadnéj nie wywoła,
- Ziemia się modlić będzie, gdy słońcem ożyje...
- Otom ja sam, jak drzewo zwarzone od kiści,
- Sto we mnie żądz, sto uczuć, sto uwiędłych liści;
- Ilekroć wiatr silniejszy wionie, zrywa tłumy.
- Celem uczuć, zwiędnienie; głosem uczuć, szumy
- Bez harmonii wyrazów... Niech grom we mnie wali!
- Niech w tłumie myśli, jaką myśl wielką zapali...
- Boże! zdejm z mego serca jaskółczy niepokój,
- Daj życiu duszę i cel duszy wyprorokuj...
- Jedną myśl wielką roznieć, niechaj pali żarem,
- A stanę się téj myśli narzędziem, zegarem,
- Na twarzy ją pokażę, popchnę serca biciem,
- Rozdzwonię wyrazami, i dokończę życiem.
po chwili
- Jam się w miłość nieszczęsną całém sercem wsączył...
- Myśli – potém nagle obraca się do Grzegorza...
- Grzegorzu, porzuć strzelbę czyścić...
GRZEGORZ
- Jużem skończył.
- Co mi panicz rozkaże?
KORDIAN
- Chodź tutaj, mój stary...
- Nudzę się...
GRZEGORZ
- Nie nowina; cóż ja pocznę na to?
- Chcesz panicz, powiem bajkę, szlachetnie bogatą,
- Mam ja w szkatule mózgu dykteryjki, czary,
- Po babce mojéj staréj, co w Bogu spoczywa.–
- Chcesz pan téj, co się gada? czy téj, co się śpiéwa?...
Kordian milczy; Grzegorz mówi następującą bajkę).
- Było sobie niegdyś w szkole,
- Piękne dziecię, zwał się Janek.
- Czuł za wczasu bożą wolę,
- Ze staremi suszył dzbanek.
- Dobry z niego byłby wiarus,
- Bo w literach nie czuł smaku;
- Co dzień stary bakalarus,
- Łamał wierzby na biedaku,
- I po setnéj, setnéj probie
- Rzekł do matki: Oj, kobiéto!
- Twego Janka w ciemię bito,
- Nic nie wbito – weź go sobie!...
- Biedna matka wzięła Jana,
- Szła po radę do plebana.
- Przed plebanem w płacz na nowo;
- A księżulo słuchał skargi,
- I poważnie nadął wargi,
- Po ojcowsku ruszał głową.
- Wysłuchawszy pacierz złego:
- "Patrz mi w oczy", rzekł do żaka,
- "Nic dobrego! nic dobrego!"
- Potém hożą twarz pogładził,
- Dał opłatek i piętaka,
- I do szewca oddać radził...
- Jak poradził, tak matczysko
- I zrobiło... Szewc był blisko...
- Lecz Jankowi nie do smaku,
- Przy szewieckiéj ślipać igle.
- Diabeł mięszał żółć w biedaku,
- Śniły mu się dziwy, figle;
- Zwyciężyła wilcza cnota,
- Rzekł: W świat pójdę o piętaku!
- A więc tak jak był – hołota,
- Przed terminem, rzucił szewca,
- I na strudze do Królewca
- Popłynął...
- Jak do wody wpadł i zginął...
- Matka w płacz, łamała dłonie;
- A ksiądz pleban, na odpuście,
- Przeciw dziatkom i rozpuście,
- Grzmiał jak piorun na ambonie:
- W końcu dodał... "Bogobojna
- Trzódko moja, bądź spokojna,
- Co ma wisieć, nie utonie".
- Mały Janek gdzie się chował
- Przez rok cały, zgadnąć trudno.
- Wsiadł na okręt i żeglował,
- I na jakąś wyspę ludną
- Przypłynąwszy – wylądował...
- Owdzie król przechodził drogą.
- Jaś pokłonił się królowi,
- I dworzanom, i ludowi;
- A kłaniając, szastał nogą
- Tak układnie, że król stary
- Włożył na nos okulary.
- I wnet tymże samym torem,
- Dwór za królem, lud za dworem,
- Powkładali szkła na oczy...
- Owoż król ten posiadł sławę,
- Jakoby miał wzrok proroczy;
- I choć stracił oko prawe,
- Tak kunsztownie lewém władał,
- Że człowieka zaraz zbadał,
- Na co mierzy, na co zdatny;
- Czy zeń ma być rządca kraju,
- Czy podstoli, czy też szatny...
- Lecz tą razą, wbrew zwyczaju,
- Król pan oczom nie dowierza,
- Czy żak Janek na tancerza?
- Czy na rządcę dobry kraju?
- Więc zapytał: "Mój kochanku,
- Jak masz imię?"
- "Janek".
- "Janku,
- Coż ty umiesz?"
- "Psóm szyć buty".
- "A czy dobrze?"
- "Oj tatulu!
- Czyli raczéj, panie królu!
- Jak szacuję, ręczyć mogę,
- Że but każdy ostro kuty,
- I na jedną zrobię nogę,
- Czyli raczéj na łap dwoje...
- To na zimę. – Z letnich czasów
- But o jednym szwie wystroję,
- Na opłatku, bez obcasów;
- A robota takiéj wiary,
- Że psy puszczaj na moczary,
- Suchą nogą przejdą stawy".
- "Masz więc służbę, złotem płacę",
- Rzekł do Janka pan łaskawy,
- I za sobą wiódł w pałace.
- A gdy dzień zaświtał czwarty,
- Szły na łowy w butach charty;
- A szewc chartów w aksamicie,
- Przy królewskiéj jechał świcie;
- Złoty order miał na szyi,
- W trzy dni został szambelanem,
- W sześć dni rządcą prowincyji,
- W dni dwanaście został panem.
- Starą matkę wziął z chałupy,
- Król frejliną ją mianował.
- A plebana, pożałował
- W biskupy...
KORDIAN
- Cha! cha! cha! przednia powieść.
GRZEGORZ
- A widzi pan, widzi,
- Jak zabawiłem gadką... Niech się pan nie wstydzi,
- W téj powieści moralna kryje się nauka.
KORDIAN
- Jaka? pawiedz mi, stary.
GRZEGORZ
- A któż jéj wyszuka?
- Dość, że jest sens, powiadam.
KORDIAN
- Wierzę.
GRZEGORZ
- Trzeba wiary.
- Bo widzi panicz, kiedy gada sługa stary,
- To w słowach dziecku dawać nie będzie trucizny.
- Błąkałem się ja długo z dala od ojczyzny,
- I tak mi było ciężko od tęsknego żalu,
- Że żołnierze ciesali kołki na wąsalu;
- Odcinając się szablą, nie brałem pociechy,
- Bo żadnych kłosów ludziom nie wysieją śmiechy,
- A smutek niby mądra książka w sercu żyje,
- I mówi wiele rzeczy, i człowiek nie gnije
- Jak muchomór pod sosną, lecz zbiera po szczypcie
- Przestrogę do przestrogi... Byłem ja w Egipcie!
- Ponoś no o téj walce nie mówiłem panu?
- Czy wolno?
KORDIAN
- Mów! mów, stary.
GRZEGORZ
Kręcąc wąsa
- Daj go tam szatanu,
- Kaprala... tęgi człowiek!... Wywiódł wojsko w pole,
- Nie w pole, w piaski raczéj; równo jak po stole,
- Otwarto na wsze strony, kędyś wzrok obrócił,
- Oko biegnąc po piaskach Boga szuka w niebie.
- Wódz szyki w pięć kwadratów sprawił ku potrzebie,
- I niby pięć gwiazd jasnych na pustynie rzucił.
- Mnie świecącemu w jednéj, widać było cztery.
- Przed walką, przypominam, śmiech nas ruszył szczery;
- Bo trzeba panu wiedzieć: na wojska ogonie
- Snuły się z bagażami osły... przy bagażach
- Przywlekli się z Francyji w bagnetów zachronie,
- Mędrkowie, co to baśnie piszą w kalendarzach.
- Gardziliśmy jak Niemcem tą chmurą komorów,
- Tą psiarnią, co jak truflów wietrzyła kamieni;
- Więc gdy do walki wiele stanęło pozorów,
- Zawołaliśmy głośno: Osły! i uczeni,
- Chowajcie się w kwadraty! daléj za pas nogi!
- Dalibóg, korzystali z łagodnéj przestrogi.
- Przyznam się jednak panu, że choć żołnierz bitny,
- Przed walką byłem nieco nad zwyczaj ponury.–
- Jak dziś pamiętam, z dala lał się Nil błękitny,
- Daléj jakiegoś miasta widać było mury;
- I nad głowami niebo czyste, bez obłoku,
- A powietrze choć bardzo jasne, grało w oku,
- Nad katafalkiem niby od gromnic płomyki...
- Lecz co najbardziéj ludu zadziwiło szyki,
- To były owe wielkie, murowane góry;
- Stąd by je było widziéć, gdyby nie Karpaty,
- I gdyby z nieba można zetrzeć wszystkie chmury.
- Wtém wódz przyjechał konno... zagrzmiały wiwaty,
- Acz bez winnych kielichów. Wódz wskazał na wieże
- I rzekł: Soldats! co znaczy, powiedział: żołnierze!
- Słyszałem wszystko; wódz rzekł: Patrzcie, wojownicy!
- Ze szczytu piramidy – co znaczy: z dzwonnicy,
- Ze szczytu tych piramid sto wieków was widzi.
- Więc spojrzałem, gdzie wskazał po nieba błękicie;
- Aż tu patrz... niech kto ze mnie jak z prostaka szydzi,
- Opowiem... Klnę się panu, na piramid szczycie,
- Jak w kościołach sławnego malują Michała,
- Taki stał rycerz, w zbroi, promiennego ciała,
- I płomienistą dzidą przebijał z wysoka,
- Wijącego się z dala na pustyni smoka,
- Co ku nam leciał w chmurze kurzawy i piasku.
- Sto dział zagrzmiało, oczy zgubiłem od blasku.
- A kiedym wzrok odpytał, aż tu mameluki
- Krzywemi nas szablami dziobią gdyby kruki,
- To końmi do ucieczki obróceni wrzkomo
- Siadają na bagnetach jak małpy.
KORDIAN
- Cóż daléj?...
GRZEGORZ
- A wstydźże się pan pytać, każdemu wiadomo,
- Żeśmy zawsze łamane parole wygrali,
- I gdyby nie ta dżuma... – Ale pan nie słucha!...
KORDIAN
zamyślony, mówi sam do siebie.
- Wstyd mi! Starzec zapala we mnie iskrę ducha.
- Nieraz z myślą zburzoną w ciemne idę lasy,
- Szczęk broni rzucam w sosen rozchwianych hałasy,
- Widzę siebie wśród świateł czarodziejskich sławy,
- Wśród promienistych szyków; szyki wstają z ziemi,
- Ziemia wstaje jak miasto odgrzebane z lawy...
- Głupstwo... dzieciństwo marzeń... Z myślami takiemi
- Nie śmiałbym się wynurzyć przed starców rozsądkiem,
- Więc szukam – kogo? – sługi, co rozwlekłym wątkiem
- Snuje głupie powieści.
Myśli... potém nagle do Grzegorza.
- Idź sobie, Grzegorzu!
- Jak się panna na konną przechadzkę wybierze,
- Dasz mi znać.
GRZEGORZ
- Panicz może dziś nie dospał w łożu?
- Bo starego odpędza jak natrętne zwierzę.
- Bywszy niegdyś w niewoli, znałem ja młodziana,
- Co miał wiele nauki, nie gardził mną przecie,
- I dziękował za powieść, gdy dobrze dobrana.
- Było to piękne wcale, i szlachetne dziecie!
- Smutno skończył!
KORDIAN
- Cóż, umarł?
GRZEGORZ
- A gdzie tam, mój panie!
KORDIAN
- Więc żyje!
GRZEGORZ
- Oj nie żyje! Gdy nas Rossyjanie
- Wzięli w dwunastym roku, spędzili jak trzodę,
- I na Sybir zawiedli... Dwóchset naszych było,
- Wiarusy kęs nadpsute, oficerstwo młode;
- A jak wzajem sprzyjali, wspomnieć starcu miło,
- Jeden drugiemu nigdy nie powie jak: "bracie",
- Chleb łamią jak opłatki, w jednéj chodzą szacie.
- Ten, o którym rzecz wiodę, zwał się Kazimierzem.
- Otóż kiedy się Moskal pastwił nad żołnierzem,
- Pan Kazimierz za wszystkich cierpiał, potém z głowy
- Dobył myśli – zawołał na tajemne zmowy,
- I odkrył zamiar wcale dostojny, bo śmiały.
- Nie szydź, panie, kto kupi niewolą włos biały,
- Ten rozpaczy szalonéj w ludziach nie potępi.
- Więc on myślał, że straże kozackie wytępi,
- Zmarłym wydrze żelazo, i polskie wiarusy
- Do Polski odprowadzi... Poznali się Russy
- Na malowanych lisach; wywiedli na pole;
- Cały nas pułk Baszkirów ostąpił w półkole,
- Wołga stała za nami... pułkownik tatarski
- Przeczytał głośno niby jakiś dekret carski,
- A w tym dekrecie stało, aby polskie jeńce
- Rozdzielić na dziesiątki i w pułki powcielać.
- Wtenczas nasze wiarusy wziąwszy się za ręce
- Krzyknęli: Nie pójdziemy... Zamiast nas wystrzelać,
- Czy wierzysz pan, że owe tatarskie szatany
- Rzucali nam na szyje rzemienne arkany,
- Właśnie jakby na koni zdziczałych tabuny.
- Oh! co czułem, to z sobą poniosę do truny!
- Związaliśmy się wszyscy rękoma co siły...
- Pamiętam, z prawéj strony – nie, z lewéj od serca –
- Stał przy mnie żołnierz wiekiem, ranami pochyły,
- Ku niemu zwinął koniem baszkirski morderca;
- Więc biedak rękę moją na kształt szabli ścisnął,
- Potém ociężał na niéj, bezwładny obwisnął,
- Patrzę mu w twarz, posiniał cały na kształt trupa,
- Oczy wybiegły, szyja związana powrozem.
- Tu Baszkir zaciął konia, koń spięty dał słupa,
- Skoczył – a starzec jak koń uwiązany lozem
- Pociągnął się po piasku, po krzemiennéj warście.
- Widziałem na krzemieniach włosów siwych garście
- Z krwi wyrwane kroplami... Koń leciał jak strzała,
- Już trup zniknął – a jeszcze widać było konia,
- I myśl przy koniu starca krwawego widziała.
- Staliśmy jak garść kłosów pożółkłych śród błonia;
- Głuche było milczenie, zgroza, obłąkanie.
- Piszcząc, kołem jak krucy krążyli poganie,
- Wybierali oczyma, gdzie powrozem skiną,
- Śmierć dając, chcieli zabić przedśmiertną godziną.
- Wtém, panie! nasz Kazimierz! ów Kazimierz młody!
- Skoczył w tłumy Baszkirów, i z tłumu wyskoczył
- Z pułkownikiem tatarskim, rzucił się do wody;
- Tak ujętego wroga między dwie kry wtłoczył,
- A kry się zbiegły, głowa z Baszkira odpadła
- Jak mieczem odrąbana i na krze usiadła
- Z otwartemi oczyma...
KORDIAN
- A Kazimierz?
GRZEGORZ
- Zginął...
KORDIAN
- Grzegorzu, czy nie pomnisz zmarłego nazwiska?
GRZEGORZ
- Nie wiem: on pod imieniem Kazimierza słynął,
- Co mu tam dziś nazwisko po śmierci? Pan ściska
- Rękę starego sługi...
KORDIAN
- Boże! jak ten stary
- Rósł zapałem w olbrzyma; lecz ja nie mam wiary,
- Gdzie ludzie oddychają, ja oddech utracam.
- Z wyniosłych myśli ludzkich, niedowiarka okiem,
- Wsteczną drogą do źródła mętnego powracam.
- Dróg zawartych przesądem nie przestąpię krokiem.
- Teraz czas, świat młodzieńca zapałem przemierzyć,
- I rozwiązać pytanie: żyć? alboli nie żyć?
- Jam bezsilny! nie mogę jak Edyp zabójca
- Rozwiązać wszystkich sfinksów zagadki na świecie;
- Rozmnożyły się sfinksy, dziś tajemnic trójca
- Liczna jak ziarna piasku, jak łąkowe kwiecie;
- Wszędzie pełno tajemnic, świat się nie rozszerzył,
- Ale zyskał na głębi... wierszchem człowiek płynie,
- Lecz jeśli drogi węzłem żeglarskim nie mierzył,
- Nie wie, czy bieg jest biegiem, gdy brzeg z oczu ginie...
- Chyba że w owéj drodze jak milowe słupy,
- Mija stare przesądy – zbladłe wieków trupy...
- Nie, są to raczéj krzyże przy ubitéj drodze,
- Prostak przy nich koniowi zatrzymuje wodze,
- I żegna się, i pokłon oddaje – gdy mija...
- Potém mędrkowie prostsze wytkną ludziom szlaki,
- Zwolna na drogę nową zjeżdżają prostaki;
- Na zapomnianym krzyżu bocian gniazdo zwija,
- Mech rośnie, pod nim dzieci w piasku sadzą kwiaty;
- Nieraz krzyż, u stóp samych podgryziony laty,
- Pada, zabija dzieci z sielskiego pobliża,
- A lud płacze, że zwalić nie pamiętał krzyża.
- Więc idę na świat rąbać nadpróchniałe drewna.
- Miłość? zapomnę o niej – wśród światowéj burzy
- Pozostanie głos wspomnień... jak pieśń dzika, rzewna,
- Jak pieśń żurawia, co się opóźnił w podróży,
- I samotny szybuje po błękicie nieba,
- Ostatni, z licznych, szczęsnych tłumów odbłąkany.
- Trzeba mi nowych skrzydeł, nowych dróg potrzeba,
- Jak Kolumb na nieznane wpływam oceany
- Z myślą smutną, i z sercem rozbitém...
LAURA
wołając z ganka
- Kordianie!...
KORDIAN
- Ten głos rozwiewa złote zapału świtanie.
- Zamknięty jestem w kole czarów tajemniczém,
- Nie wyjdę z niego... Mogłem być czémś... będę niczém...